8/25/2014

Małe co nieco, czyli sposób na małe - duże drzewka

Witajcie!
Żadna z nas dawno się nie odzywała, a wina leżała chyba w paru przyczynach: wakacyjne wyjazdy, spotkania z przyjaciółmi, brak pomysłów, lenistwo... Dzisiaj np. musiałam powyciągać cały "zapas" poduszek i koców, ponieważ jutro spotykam się z czterema koleżankami na nocowaniu. Jutro muszę dokończyć sprzątanie pokoju.Jednak co to ma wspólnego z dzisiejszym wpisem?
Na jutrzejszy wieczór/ noc postanowiłam przygotować sałatkę, którą pokochają miłośnicy brokułów (/brokuł).

Składniki:
♥ dwa średnie brokuły
♥jedno opakowanie jogurtu naturalnego
♥ główka czosnku
 ♥ 200 g wyłuskanego słonecznika
♥ szczypta soli
♥ szczypta pieprzu
♥szczypta granulowanego czosnku

Przygotowanie:
Brokuły pokroić na mniejsze części, gotować do czasu, gdy będą średniej miękkości. Przełożyć jogurt naturalny do miski, obrać główkę czosnku i przecisnąć przez praskę. Wymieszać sos, dodać czosnek granulowany, sól i pieprz. Gdy brokuły ostygną, ułożyć na dnie szklanego półmiska tak, by zakryły dno (oraz by warstwa tych brokułów była w miarę równa). Nałożyć odrobinę sosu czosnkowego. Ułożyć pozostałe brokuły, dać większą część sosu czosnkowego. Wsypać 200 gramów słonecznika tak, by był rozprowadzony równomiernie i zakrywał całą wcześniejszą warstwę. Włożyć do lodówki na minimalnie 6 godzin (musi "przejść"), 


Smacznego! :-)

8/10/2014

Letnie porządki - biżuteria w popłochu

Witajcie kochani! Nie było mnie tu trochę, a to przez letni obóz wędrowny. Dzisiaj postanowiłam zrobić porządki w mojej szkatułce biżuteryjnej, by w roku szkolnym nie pogubić przez ten bałagan znacznej części zawartości. Zapraszam Was serdecznie do przeczytania i obejrzenia. :)

KROK PIERWSZY: rusz historią!
Wszyscy jesteśmy różni i dlatego to co ważne, trzymamy zapewne w różnych miejscach. Ja trzymam to w pudełeczkach, opakowaniach po czekoladkach (haha), kolczykach, wisiorkach, zegarkach... Mam też dwie większe szkatułki, w których trzymam moją historię - kolczyki, wisiorki i zawieszki. Z każdą parą łączy się coś wyjątkowego i chyba dlatego, gdy jakąś zgubię tak trudno mi się z tym pogodzić. Myślę, że Wy też tak macie i nie jedyna mam z tym problem. :)


KROK DRUGI: wyrzuć to, co zbędne!
Ludzie już tak mają - zawsze coś lub na coś zbierają. Chomikują - ja na przykład wszystko, co mi wpadnie w ręce. A zwłaszcza jakiś rzemyki, koraliki, pourywane naszyjniki... Po co mi to? Nie wiem, ale jakoś nie umiem się powstrzymać. Co zyskasz po rozstaniu z czymś niepotrzebnym? Więcej miejsca na to potrzebne!

*mając więcej miejsca robi się przejrzyściej

KROK TRZECI: posegreguj resztę
Według koloru, według par, długości, tematycznie... Możliwości jest wiele, ważne by wybrać którąkolwiek i doprowadzić ją do końca.
Dobra rada: skończyło Ci się miejsce w pudełku? Idealnym miejscem dla kolczyków będzie ładna tekturka: podziuraw ją szpilką w równych odstępach i przypnij do niej pary. Możesz też użyć tekturek ze sklepu (jeśli ich nie wyrzucasz oczywiście). Dla naszyjników i bransoletek zrób drzewko.

*oryginalne opakowanie po kolczykach z Divy - do dziś bardzo mi się przydaje 

KROK CZWARTY: nie umiesz się pożegnać z jakimś przedmiotem? Zawiń go w woreczek i schowaj na dnie szafy!
To mój sprawdzony sposób. Na szafowym dnie mam taki bałagan, że prawie nigdy tam nie zaglądam, bo się boję tego widoku (hihi), więc jest to bezpieczne miejsce do leżakowania moich starych ubrań, breloków, zeszytów i segregatorów z karteczkami (sentyment ♥). Od razu jednak ostrzegam: przeżyjesz szok przy wyprowadzce na studia czy do licealnego internatu. :D

*to kilka pojedynczych kolczyków, które nie mają swojej pary - wdł. mnie są tak śliczne, że szkoda je wyrzucić, dlatego mają stałe miejsce za szafą w pudełku

KROK PIĄTY: pochwal się komuś swoją pracą
Pokaż mu porządek, bądź dumny z siebie i z tego, że coś zrobiłeś, brawo!
Możesz zrobić też zdjęcie i wrzucić na Instagrama, Tumblra, Facebooka czy Twittera - to w ostatnim czasie bardzo modne, wystarczy dobre ujęcie z dobrym tłem.

*to tylko mała część moich zbiorów - reszta znajduje się w drugiej szkatułce, której jeszcze nie ogarnęłam

KROK SZÓSTY: znajdź idealne miejsce dla biżuterii w swoim pokoju
Komoda, miejsce wśród kwiatów, półka nad łóżkiem czy szuflada? To od Ciebie zależy, gdzie postawisz rzecz, którą chcesz się chwalić (jeśli stawiasz ją na widoku) lub niekoniecznie chcesz pokazać (szuflada etc.). Żeby przyozdobić swoje pudełko lub miejsce, w którym ma stać użyj ozdobnych taśm łatwo dostępnych w sklepach internetowych (może już niedługo zrobię o tym post, ale niczego nie obiecuję). 
Warunkiem nadania miejscu klimatu są szczegóły, takie jak kolor tła, ilość figurek i innych przedmiotów dookoła, jakaś mapa ścienna, etc. 

*to tylko kilka nielicznych pudełek stojących w moim pokoju

Jak tam u Was z bałaganem? Weźmiecie się za coś w wakacje?
Jeśli tak - podzielcie się tym niżej, można nawet dodać efekty (film, zdjęcia, gif), jeśli nie - nie szkodzi, to też napiszcie. Czekam na Wasze opinie i serdecznie pozdrawiam! :)
~Sonia

8/05/2014

Direzione: Italia (Kierunek: Włochy) część 2

Buongiorno! (ponownie)
Przepraszam Was, że wpis nie został dodany tak jak wcześniej obiecywałam, czyli w niedzielę. Plany psuła pogoda - gdy było ładnie starałam się z niej korzystać, a w momencie, w którym chciałam usiąść do napisania postu... zaczynała się burza, a ja wolę nie ryzykować spaleniem komputerem.

Jednak teraz... została nam jeszcze odrobina wojaży!
Wenecja --> Gardaland --> Werona :)

Po obejściu Padwy, ruszyliśmy w stronę (chyba największej, jak dla mnie) atrakcji tej wycieczki. Kierunek: Wenecja!Cieszyłam się jak dziecko. Płynęliśmy małym stateczkiem do Wenecji, co było jeszcze większym przeżyciem. Byłam strasznie głodna, gdy tylko przyjechaliśmy, czekałam, żeby coś zjeść. Wybraliśmy małą, uroczą knajpkę, w której za 1,5 Euro można zjeść mały, ale strasznie syty przysmak. Jak tylko sobie przypomnę jak się nazywa, dopiszę. Trzeba strasznie uważać, żeby nie zgubić się w Wenecji, gdy już wejdzie się do środka. Jedna uliczka, do niej 3 kolejne i z tych 3 kolejne 3. Dobrze, że kolega, z którym się trzymałam ma dobrą orientację w terenie, inaczej byłoby po mnie. Prawie połowa sklepików oferuje maski weneckie, które trzeba przyznać, są śliczne. Co można powiedzieć o Wenecji? Składa się z tysiąca małych wysepek, które są połączone mostami. Tak, tak, każdy kolejny to most to kolejna wysepka. Widzieliśmy Pałac Dożów, Most Westchnień (wbrew pozorom, nazwa ta nie ma nic wspólnego z romantyzmem). Więcej informacji przy zdjęciach :)

*Widok na Wenecję ze statku.


 *Most Westchnień. Skazańcy przechodzili nim, gdy szli na skazanie. Dlaczego "Most Westchnień"? Wiedzieli, jaki czeka ich los, a to miejsce było miejscem, gdzie po raz ostatnio mogli zobaczyć niebo, świat, co powodowało nastrój dość melancholijny. Jednak, gdy zakochani, nowożeńcy wybierają się w podróż gondolą, najczęściej pragną płynąć pod tym mostem, ponieważ ma im to przynieść szczęście. 





 *Przejście pomiędzy tymi komunami podobno przynosi nieszczęście. (Przechodzili przez nie skazańcy). 
 

*To tylko naprawdę maleńka część masek weneckich. Wybór jest ogromny, każdy może znaleźć coś dla siebie. Dla bardziej zachłannych weneckich klimatów istnieje również sklep, w którym można kupić cały kostium rodem z balu weneckiego! Jednak jeśli chcecie kupić maskę wenecką na całą twarz (nie na oczy), musicie liczyć się z wydatkiem 15 Euro lub więcej, ponieważ według mnie dopiero od tej kwoty mogłam znaleźć ładne maski. Chciałam z taką wrócić, jednak końcowo nie zdecydowałam się, właśnie ze względu na tę cenę (60 złoty za maskę...). Troche żałuję, ale jestem oszczędna.







 *Tak wąskie uliczki!

 *Jak na zdjęcia robione telefonem, musicie przyznać, że całkiem ładnie! :)

*Pałac Dożów.


W poniedziałek zostaliśmy obudzeni 25 minut po piątej. Nie była to wymarzona pora na pobudkę, zwłaszcza, że siedzieliśmy z grupką znajomych do prawie pierwszej w nocy i rozmawialiśmy. Cóż, trzeba to trzeba. Sprzątanie kempingu, ostatnie pakowanie, potem na śniadanie i ruszamy w drogę. Naszym celem był park rozrywki - Gardaland. Pamiętam, że dopóki nie otrzymałam ulotki z tego parku, nie potrafiłam wymówić nazwy. Co dużo mówić o tym parku? Spędziliśmy tam długie, wyczerpujące, ale pełne śmiechu i adrenaliny 8 godzin! Bawiłam się świetnie, choć na największe kolejki nie wsiadłam. Zdjęć nie robiłam, ponieważ byłoby to chyba zbyt niebezpieczne jak dla amatora. Jeśli jesteście ciekawi, jak wyglądał park i jakie atrakcje są przewidziane, zapraszam na stronę: www.gardaland.it/resort/index-en.php
Jeśli macie pytania odnośnie tego, na jakie kolejki i atrakcje się zdecydowałam - śmiało pytajcie pod wpisem :)
Następnie odwiedziliśmy miasto Romea i Julii, czyli Weronę. Zrobiliśmy jednak tylko szybkie "obejście", mieliśmy zjeść tutaj kolacje i wyruszać w stronę Polski. Szliśmy wąskimi uliczkami, a w witrynach sklepów takich jak "GUCCI" "DOLCE&GABANA" można było dostrzec najnowsze kolekcje. Cóż, wraz z dwoma kolegami śmiałam się, że nawet jeślibyśmy się złożyli, to nie starczyłoby nam na pasek! Następnie, przed godziną 22 mieliśmy zjeść kolację. Złożyliśmy się z kolegami na najprawdziwszą pizzę. Kosztowała co prawda 8 Euro, czekaliśmy na nią około 45 minut, jednak... było warto. Wybraliśmy opcję smakową "Quatro Fromage" ("Cztery Sery"). Była pyszna.




*Piękne.



*Arena, w renowacji. 

*Te uliczki są urocze, mają w sobie taki klimat. Choć z drugiej strony, wąska uliczka, mniej pola do ucieczki w razie napaści!


 *Balkonik Julii i jej pomnik. Wiedzieliście o tym, że balkon został zbudowany ze względu na turystów? Co do pomnika - gdybyśmy podeszli bliżej, moglibyście zauważyć, że lewa pierś Julii jest trochę starta. Dzieje się tak, ponieważ istnieje przesąd mówiący o tym, że dotknięcie lewej piersi Julii ma przynieść kobiecie powodzenie i szczęście w miłości ;)








*Tutaj podobno miał mieszkać Romeo.


*Pomnik autora "Boskiej komedii".

Jechaliśmy całą noc, około godziny ósmej rano przekroczyliśmy granicę czesko-polską. Jednak nie obyło się bez komplikacji. Mieliśmy godzinny postój w Opolu. Do domu wróciliśmy przed godziną 21. Zmęczeni, ale cholernie szczęśliwi. Chciałabym tam wrócić!

8/01/2014

Direzione: Italia (Kierunek: Włochy)

Buongiorno!
Z włoskim akcentem pragnę Was powitać w piątkowe popołudnie. Zapewniam Was, że włoski akcent jest tutaj zdecydowanie na miejscu, ponieważ chciałabym Wam dzisiaj zaprezentować kawałek świata, mianowicie część północnych Włoch. "Relacja" zostanie podzielona na dwie części, drugą część będziecie mogli przeczytać już w niedzielę :)

Pomysł o wyciecze padł drugiego dnia czerwca, a wyjazd zaplanowany by na dziesięć dni później. Nie posiadałam ani dowodu osobistego, ani paszportu, dlatego trzeba było to zrobić jak najszybciej. Rozpoczęliśmy dosłowny wyścig z czasem. Udało się, dlatego też potem przyszło nam zrobić zakupy na wyjazd, a potem... zapakować się.

Plan wycieczki:
Wiedeń --> Chioggia (Mała Wenecja) -->  Morze Adriatyckie --> Padwa -->Wenecja --> Gardaland -->Werona
*w tym poście będzie mowa o miejscach zapisanych pogrubioną czcionką

Wyruszyliśmy chwilę po 9 rano. Granicę polsko-czeską przekroczyliśmy po godzinie 16, czesko-austriacką po 20. W Wiedniu byliśmy chwilę przed godziną 22, wybraliśmy się na krótki spacer po owym mieście. Niestety, aparat nie pozwolił mi wykonać zdjęć, a telefon zrobił zdjęcia bardzo, bardzo słabej jakości. Po szybkim zwiedzaniu wróciliśmy do autokaru i ruszyliśmy w dalszą drogę. W nocy mieliśmy przekroczyć granicę austriacko-włoską.

 | Toto Cutugno - L'italiano |


*tak właśnie nastrajałam się przed wycieczką, posłuchajcie, na pewno wczujecie się w klimat :)




Do Chioggi zawitaliśmy chwilę po siódmej rano. Byłam zmęczona, chyba jak wszyscy, a w dodatku w nocy spałam tylko godzinę. Gdy przechodziliśmy obok wody, dało się wyczuć charakterystyczną woń ryb. Cóż, nie było to spełnienie marzeń, jednak przed wyjazdem powtarzałam wielokrotnie "Co by się nie działo, cieszysz się, że możesz tam być", dlatego szybko przestało mi to przeszkadzać. Zostaliśmy oprowadzeni po mieście, następnie mieliśmy czas wolny. Wtedy obeszliśmy (z kolegami) wcześniej pokazaną trasę jeszcze raz, zrobiłam też zdjęcia, następnie po włosku targowaliśmy się o mój kapelusz. Potem ruszyliśmy w dalszą drogę - jechaliśmy do miejsca, w którym mieliśmy się zakwaterować.

 *Wjazd do Chioggi


 *To chyba najpiękniejsze zdjęcie, jakie zrobiłam podczas tej wycieczki! :)


 *Przechodziliśmy między wieloma takimi uliczkami. Potem, gdy szliśmy sami (ja i moi koledzy) ktoś chciał strzepnąć prześcieradło i dostaliśmy wodą z niego :)

 *Nie dajcie się nabrać na te piękne kawiarenki. Zamawiasz coś do jedzenia/ picia za  5 Euro, a jeśli chcesz usiąść i to skonsumować, płacisz dodatkowo dwa-trzy razy tyle za miejsce. Nawet jeśli nic nie zamawiasz, chcesz po prostu tylko i wyłącznie usiąść - lepiej tego nie robić. Chyba że masz za dużo w portfelu :)
  
W piątek około godziny 12 zjawiliśmy się w naszym campingu. Wszyscy byli zmęczeni podróżą, niewyspani, jedyne o czym marzyliśmy to umyć się i pójść spać. Niestety, nie ma tak łatwo. Zostaliśmy zabrani na obejście po całym tym ośrodku, żebyśmy mogli wiedzieć, gdzie co jest. Dopiero po tym mieliśmy czas dla siebie. Wraz z kolegami skoczyliśmy do marketu, by kupić coś do jedzenia. To tam zaczęła się moja zabawa w tłumacza, ponieważ musiałam prawie kłócić się o 10 Euro, których nie wydała nam ekspedientka. 
Następnie wszyscy pobiegli w stronę łaźni, łącznie ze mną. Letnia woda fenomenalnie mnie ożywiła, mokre włosy muskały mnie po plecach. Po jakimś czasie większość wycieczki poszła nad morze, ja zostałam w ośrodku. Włosy wyschły mi w przeciągu 25 minut! Wieczorem, kto chciał mógł wyjść do miasta. Poszliśmy mniejszą grupą, znów musiałam używać swoich umiejętności języka angielskiego ;)
W sobotę spędziliśmy czas na plażowaniu nad wodami Adriatyku. Z oporami ubrałam się z strój kąpielowy (nie lubię nosić tego "wdzianka"), jednak gdy zobaczyłam, jak przyjemna jest woda, nie żałowałam (kto by jeszcze śmiał marudzić, gdy woda miała temperaturę ok 27 stopni?!) Cóż, nie umiem pływać, dlatego moje działania nad wodą były dość mocno ograniczone, co jednak nie przeszkodziło mi ani moim kolegom w wyrzucaniu mnie do wody! Następnie jeden z nich uczył mnie sztuki zwanej pływaniem, jednak z marnym skutkiem - póki co, przepłynę sama ok. 7 metrów ;)
Pod wieczór złapała nas straszna burza, większość wycieczki była akurat w łaźni oddalonej o około pół kilometra od campingu. Panicznie boję się burzy, jednak udało mi się zachować zimną krew i wracałam przez las w tę burzę. Nieważne, że nogi znów miałam brudne i prawie trzykrotnie zgubiłam klapki. Chociaż jest teraz co wspominać, prawda? 
W niedzielę pobudka o godzinie 7, następnie porządne śniadanie, ponieważ cały dzień mieliśmy spędzić na wyjeździe. Pierwszym punktem naszej wyprawy była Padova, czyli w polskim tłumaczeniu - Padwa. Najpierw kościół związany ze św. Antonim, następnie "obchód" miasta. Powiem Wam, że według mnie był to najsłabszy punkt wycieczki. Padwa nie przypadła mi do gustu, chociaż spodobał mi się Uniwersytet Padewski. Dodam, że to właśnie w Padwie targowałam się o koszulkę dla kolegi - udało mi się zejść z ceny o 3 Euro, niby nie dużo, ale zawsze coś!


*Kto chciałby uczyć się w takim gimnazjum? ;)

*Uniwersytet Padewski. Jeśli ktoś jest zainteresowany większą ilością informacji o nim, serdecznie zapraszam (zwłaszcza na te dwie) strony: 








Po Padwie udaliśmy się do... 

O tym dowiecie się w niedzielę. 
Mam nadzieję, że chociaż większość osób, która zaczęła to czytać, dotrwała do końca i "relacja" Wam się podobała :)

~Paulina