8/01/2014

Direzione: Italia (Kierunek: Włochy)

Buongiorno!
Z włoskim akcentem pragnę Was powitać w piątkowe popołudnie. Zapewniam Was, że włoski akcent jest tutaj zdecydowanie na miejscu, ponieważ chciałabym Wam dzisiaj zaprezentować kawałek świata, mianowicie część północnych Włoch. "Relacja" zostanie podzielona na dwie części, drugą część będziecie mogli przeczytać już w niedzielę :)

Pomysł o wyciecze padł drugiego dnia czerwca, a wyjazd zaplanowany by na dziesięć dni później. Nie posiadałam ani dowodu osobistego, ani paszportu, dlatego trzeba było to zrobić jak najszybciej. Rozpoczęliśmy dosłowny wyścig z czasem. Udało się, dlatego też potem przyszło nam zrobić zakupy na wyjazd, a potem... zapakować się.

Plan wycieczki:
Wiedeń --> Chioggia (Mała Wenecja) -->  Morze Adriatyckie --> Padwa -->Wenecja --> Gardaland -->Werona
*w tym poście będzie mowa o miejscach zapisanych pogrubioną czcionką

Wyruszyliśmy chwilę po 9 rano. Granicę polsko-czeską przekroczyliśmy po godzinie 16, czesko-austriacką po 20. W Wiedniu byliśmy chwilę przed godziną 22, wybraliśmy się na krótki spacer po owym mieście. Niestety, aparat nie pozwolił mi wykonać zdjęć, a telefon zrobił zdjęcia bardzo, bardzo słabej jakości. Po szybkim zwiedzaniu wróciliśmy do autokaru i ruszyliśmy w dalszą drogę. W nocy mieliśmy przekroczyć granicę austriacko-włoską.

 | Toto Cutugno - L'italiano |


*tak właśnie nastrajałam się przed wycieczką, posłuchajcie, na pewno wczujecie się w klimat :)




Do Chioggi zawitaliśmy chwilę po siódmej rano. Byłam zmęczona, chyba jak wszyscy, a w dodatku w nocy spałam tylko godzinę. Gdy przechodziliśmy obok wody, dało się wyczuć charakterystyczną woń ryb. Cóż, nie było to spełnienie marzeń, jednak przed wyjazdem powtarzałam wielokrotnie "Co by się nie działo, cieszysz się, że możesz tam być", dlatego szybko przestało mi to przeszkadzać. Zostaliśmy oprowadzeni po mieście, następnie mieliśmy czas wolny. Wtedy obeszliśmy (z kolegami) wcześniej pokazaną trasę jeszcze raz, zrobiłam też zdjęcia, następnie po włosku targowaliśmy się o mój kapelusz. Potem ruszyliśmy w dalszą drogę - jechaliśmy do miejsca, w którym mieliśmy się zakwaterować.

 *Wjazd do Chioggi


 *To chyba najpiękniejsze zdjęcie, jakie zrobiłam podczas tej wycieczki! :)


 *Przechodziliśmy między wieloma takimi uliczkami. Potem, gdy szliśmy sami (ja i moi koledzy) ktoś chciał strzepnąć prześcieradło i dostaliśmy wodą z niego :)

 *Nie dajcie się nabrać na te piękne kawiarenki. Zamawiasz coś do jedzenia/ picia za  5 Euro, a jeśli chcesz usiąść i to skonsumować, płacisz dodatkowo dwa-trzy razy tyle za miejsce. Nawet jeśli nic nie zamawiasz, chcesz po prostu tylko i wyłącznie usiąść - lepiej tego nie robić. Chyba że masz za dużo w portfelu :)
  
W piątek około godziny 12 zjawiliśmy się w naszym campingu. Wszyscy byli zmęczeni podróżą, niewyspani, jedyne o czym marzyliśmy to umyć się i pójść spać. Niestety, nie ma tak łatwo. Zostaliśmy zabrani na obejście po całym tym ośrodku, żebyśmy mogli wiedzieć, gdzie co jest. Dopiero po tym mieliśmy czas dla siebie. Wraz z kolegami skoczyliśmy do marketu, by kupić coś do jedzenia. To tam zaczęła się moja zabawa w tłumacza, ponieważ musiałam prawie kłócić się o 10 Euro, których nie wydała nam ekspedientka. 
Następnie wszyscy pobiegli w stronę łaźni, łącznie ze mną. Letnia woda fenomenalnie mnie ożywiła, mokre włosy muskały mnie po plecach. Po jakimś czasie większość wycieczki poszła nad morze, ja zostałam w ośrodku. Włosy wyschły mi w przeciągu 25 minut! Wieczorem, kto chciał mógł wyjść do miasta. Poszliśmy mniejszą grupą, znów musiałam używać swoich umiejętności języka angielskiego ;)
W sobotę spędziliśmy czas na plażowaniu nad wodami Adriatyku. Z oporami ubrałam się z strój kąpielowy (nie lubię nosić tego "wdzianka"), jednak gdy zobaczyłam, jak przyjemna jest woda, nie żałowałam (kto by jeszcze śmiał marudzić, gdy woda miała temperaturę ok 27 stopni?!) Cóż, nie umiem pływać, dlatego moje działania nad wodą były dość mocno ograniczone, co jednak nie przeszkodziło mi ani moim kolegom w wyrzucaniu mnie do wody! Następnie jeden z nich uczył mnie sztuki zwanej pływaniem, jednak z marnym skutkiem - póki co, przepłynę sama ok. 7 metrów ;)
Pod wieczór złapała nas straszna burza, większość wycieczki była akurat w łaźni oddalonej o około pół kilometra od campingu. Panicznie boję się burzy, jednak udało mi się zachować zimną krew i wracałam przez las w tę burzę. Nieważne, że nogi znów miałam brudne i prawie trzykrotnie zgubiłam klapki. Chociaż jest teraz co wspominać, prawda? 
W niedzielę pobudka o godzinie 7, następnie porządne śniadanie, ponieważ cały dzień mieliśmy spędzić na wyjeździe. Pierwszym punktem naszej wyprawy była Padova, czyli w polskim tłumaczeniu - Padwa. Najpierw kościół związany ze św. Antonim, następnie "obchód" miasta. Powiem Wam, że według mnie był to najsłabszy punkt wycieczki. Padwa nie przypadła mi do gustu, chociaż spodobał mi się Uniwersytet Padewski. Dodam, że to właśnie w Padwie targowałam się o koszulkę dla kolegi - udało mi się zejść z ceny o 3 Euro, niby nie dużo, ale zawsze coś!


*Kto chciałby uczyć się w takim gimnazjum? ;)

*Uniwersytet Padewski. Jeśli ktoś jest zainteresowany większą ilością informacji o nim, serdecznie zapraszam (zwłaszcza na te dwie) strony: 








Po Padwie udaliśmy się do... 

O tym dowiecie się w niedzielę. 
Mam nadzieję, że chociaż większość osób, która zaczęła to czytać, dotrwała do końca i "relacja" Wam się podobała :)

~Paulina

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz